Strona główna » ogólne » Róbmy swoje

Róbmy swoje

Archiwum

Zacznijmy od historyjki ciekawej, acz w sumie przerażającej. Otóż pewien prezenter pogody w stanie Iowa musiał zrezygnować z pracy, ponieważ był wyczerpany ciągłymi groźbami pod jego adresem. Zaraz- prezenter pogody i groźby? Komuś się deszcz nie podoba i nie wie gdzie składać reklamację? No nie. Otóż ten pan miał zwyczaj, bardzo dobry IMO prezentowania związku anomalii pogodowych ze zmianami klimatu i wyjaśnianiem tego przy okazji prognozy pogody. Rewelacja, tak powinno być wszędzie.

I jaki był tego efekt? Otóż ilość gróźb kierowana pod jego adresem, na różne sposoby, była tak duża, że sobie dał spokój. Z wszystkim. Po prostu zrezygnował z tej pracy.

Oczywiście autorami tego byli ludzie którzy bardzo nie chcą przyjąć do wiadomości faktu zmian klimatycznych i poczytują opowiadanie o nich jako atak na swoje wartości. I w ramach tych wartości mieści się zaszczuwanie innych. I pozostaje pytanie jak na to reagować. Nasz bohater po prostu odpuścił. Nie mógł więcej, nie wytrzymał.

I tak wygląda sytuacja w dobie katastrofy klimatycznej. Ci, którzy mają pojęcie, dobre chęci i możliwość- próbują. Działają. I czasem to działanie kończy się wypaleniem. Lub wręcz koniecznością ucieczki przed zombie.

Ale jest też inny scenariusz. W północnej części Sahelu, czyli inaczej patrząc, południowej części Sahary, lokalni rolnicy zaczynają zauważać, że styl rolnictwa jaki był tam promowany przez zachodnich „specjalistów” i przez nich wykształcone lokalne kadry jest nie tylko nieskuteczny, ale tak naprawdę jest odpowiedzialny za destrukcję tego regionu, kolejne klęski suszy i głodu.

O czym ja tu wspominam?

O tak zwanej „zielonej rewolucji”, czyli wprowadzaniu w latach 50-tych i 60-tych masowego użycia nawozów sztucznych, środków „ochrony” roślin i mechanizacji. Oraz nowych odmian roślin dostosowanych do tego wszystkiego. Były z tym wszystkim jednak drobne problemy. Pierwszy polegał na tym, że system który wydawał się działać w zimnym klimacie USA i Europy, błyskawicznie niszczył gleby i ekosystem na obszarach gorących i suchych. Jak przy okazji te nawozy, trucizny rolnicze i mechanizacja niekoniecznie się w rzeczywistości pojawiły, to realnie po (czasami) kilkuletnim wzroście następowało gwałtowne załamanie, głód i migracja do wielkich miast. Ale mogło być jeszcze gorzej, zamiast zachodnich doradców promujących głupią i niszczycielską politykę rolną mogli być radzieccy. Którzy promowali dokładnie to samo, ale bardziej. Więcej nawozów, więcej chemii i ogólnie bardziej destrukcyjne praktyki już bez żadnego rozumienia dla lokalnych różnic klimatycznych. W skrócie- załamanie rolnictwa i pustynnienie były wspólnym losem całego Sahelu, ale w Etiopii i Somalii klęski głodu były szczególnie okrutne. Etiopia to ledwo, ale przetrwała, Somalia już nie. Jak widać radzieccy doradcy rolniczy byli nawet skuteczniejsi w ludobójstwie niż ich koledzy z armii.

W takim razie co się teraz dzieje? To się dzieje, że FAO (Organizacja ONZ do spraw Wyżywienia i Rolnictwa) nie ma już budżetu na przekupywanie lokalnych kacyków i promowanie interesów agrikorpo. Lokalni kacykowie się przestali tym interesować. Dzięki temu rolnicy robią to co zawsze robili- obserwują lokalną przyrodę, starają się rozumieć ekosystem i jak najlepiej w nim funkcjonować. Dzięki nowoczesnej technologii mają łatwiejszy dostęp do informacji, łatwiejszą wymianę doświadczeń z sąsiadami, a rzeczy takie jak dostępność małej elektryfikacji, pompy i pastuchy elektryczne umożliwiają te lepsze praktyki rolne. Więc zamiast wycinać z pól drzewa i krzaki (jak doradza FAO) pozostawiają je, dbając o nie i ich kształt wygodny dla upraw dookoła. Okazało się, że cień, recycling minerałów i dodatkowa pasza dla zwierząt które zapewniają drzewa jest tą właściwą wartością. Jak też powrót do tradycyjnych odmian roślin daje plony mniejsze niż nowoczesnych przy nawożeniu, ale za to znacznie stabilniejsze, oddalając widmo głodu.

I oczywiście biurokraci z FAO nie mają o tym wszystkim zielonego pojęcia, bo już nie można na tym zarobić. A teraz pewnie gdzieś płaczą nad pustynnieniem Sahelu, głodem i zbierają pieniądze na kampanie edukujące w prowadzeniu racjonalnej gospodarki rolnej. Albo robią coś podobnego. Ale na szczęście teraz pieniądze idą tylko na pensje i diety, już nikogo nie edukują. Mam przynajmniej taką nadzieję. I dzięki temu świat się dowiedział, teraz, ze zdjęć satelitarnych, że w południowej części Sahary rośnie las. Tak jakby. Znaczy po prostu wróciła sawanna, z licznymi drzewami. I to jest jak najbardziej działalność ludzi. Tam żyjących, tam mieszkających, którzy dobre rady innych zdecydowali się wywalić do kosza. I dzięki temu deszcze są stabilniejsze, pomimo chaosu klimatycznego wszędzie indziej. Trochę więcej można przeczytać tutaj.

Ale co łączy te dwie historyjki?

To, że w obu była gigantyczna presja zewnętrzna. I w obu z nich zakulisowym aktorem były wielkie koncerny. W pierwszej nafciarze pracujący razem z Fox News i okolicami dla otumaniania i nakręcania tłumów oglądaczy telewizji, a w drugiej koncerny chemiczno- rolnicze (czyli faktycznie też nafciarze) działający za pośrednictwem FAO i lokalnych rządów aka kacyków.

Dopóki ta presja trwała, również w Afryce nawet drobni rolnicy nie bardzo mogli się temu oprzeć. Głównie z powodu braku dostępu do alternatywnej informacji i technologii, bo przecież jedyną alternatywą był ZSRR, taki sam, ale jeszcze gorszy. Wielu zrezygnowało, wyjechało do slumsów w stolicach usiłując zarobić na miskę importowanego ryżu czy kukurydzy. Ale ci, którzy zostali, dziś zmieniają cały ekosystem. Na lepszy.

I tu wracamy do pierwszego przykładu. Czy nasz prezenter mógł wytrzymać tę nagonkę? Czy dalsze działanie miało sens? Czy była jakakolwiek alternatywa dla zwycięstwa nafciarzy i faszystów w tej małej bitwie wielkiej wojny? I czy można to porównać do milionów rolników w Afryce, którzy teraz wiedzą jak ważne są drzewa wśród pól i nauczyli się o nie dbać?

A FAO? Teraz się chwalą sukcesami w zalesianiu. Konkretnie to nie tymi na Sahelu, gdzie promowali wycinanie drzew, a tym, że rosną monokulturowe plantacje eukaliptusa w miejscach, gdzie dla odmiany one demolują ekosystem doszczętnie.


7 Komentarzy

  1. Zdzisław pisze:

    Pisałem juz o tym tu i ówdzie:

    Ja mocno podejrzewam, że to zjawisko – tak tu precyzyjnie zidentyfikowane – jest nie tylko „polską specjalnością” (wiadomo przez kogo, i w jakim celu sponsorowaną), lecz występuje szerzej na świecie. Jeden przykład mi się nasuwa wobec moich ostatnich zainteresowań Afryką, a szczególnie pewną „cichą rewolucją” dziejącą się na naszych oczach w krajach tzw. Sahelu i Republice Niger w szczególności. Jak już tu kiedyś wspomniałem rząd Nigru dojrzał – po długotrwałych przymiarkach – do decyzji, by wreszcie „odpaństwowić” drzewa rosnące na prywatnych gruntach. Poprzedni stan rzeczy, odziedziczony po francuskich władzach kolonialnych, był taki, że – walcząc z „nielegalną” wycinką drzew i popularyzując system upraw monokulturowych na rozległych polach, nie „zaśmieconych” krzakami – doprowadził do totalnego ogołocenia kraju z pokrywy drzewno-krzewiastej, co – w połączeniu z cyklicznymi zjawiskami niekorzystynej pogody, w tym opadów – ściągnęło na kraj w latach 80-tych klęskę głodu. Zdjęcia lotnicze z tego okresu ukazują kraj niemal pustynny i nie na północy bynajmniej, gdzie króluje Sahara, lecz na południowym skrawku tego kraju, żywiącego całą jego ludność.

    A wspomniana „cicha rewolucja” rozpoczęła się właśnie wtedy. Tamtejsi rolnicy przestali ogałacać pola z drzew i krzewów (nie bardzo się licząc z brakiem jeszcze wówczas formalnego „odpaństwowienia”), samoistnie wyrastajacych ze starych korzeni lub nasion. Wręcz odwrotnie – zaczęli o nie dbać, przycinać, formować, przerzedzać w razie potrzeby, selekcjonować pod wzgledem gatunkowych. I w ciągu niewielu lat doprowadzili do sytuacji, że ogromny obszar (z tego skrawka) kraju zamienił sie w dość – jak na Niger – urodzajny kompleks rolniczo-leśny, dostarczający o wiele więcej płodów rolnych, owoców, drewna opałowego i budowlanego, owoców, miodu, ziół etc. Potwierdzja to późniejsze zdjecia lotnicze, z analizy których wynika ile to dziesiątek milionów drzew przybyło w tym czasie i milionów hektarów urodzajnej ziemi. Prawdziwych ojców tego niewątpliwego i zauważonego w Afryce i na świecie sukcesu trudno znależć w powodzi publikacji produkowanych przez wszelakich „ojców” (których każdy sukces ma – jak wiadomo – znacznie więcej niż klęska). Nawet takie osoby, jak Tony Rinaudo (australijski misjonarz), pewien Holender, którego nazwiska nie pomnę i Sendzimir (chyba syn, dość późno zrodzony, tego słynnego naszego Sendzimira, ojca nowoczesnego hutnictwa stalowego), chyba więcej sobie przypisują zasług, niż faktycznie poczynili. A już bez żadnych watpliwości „zasługi”, jakie przypisują sobie różne agencje ONZ, „NGO-sy” etc. na pewno nie mają pokrycia w faktach, ewentualnie – co najwyżej – pojawiają się jako zjawisko wtórne. Oczywiście ojcami niewątpliwie są nieliczni, wspominani tu i ówdzie prości rolnicy, na tyle światli i odważni, że zaczęli przywracać do życia odrzucone niegdyś metody przodków i wyjaśniać sąsiadom, tym bliższym i coraz dalszym, jak samodzielnie zadbać o swój los.

    Na powyższe nakłada się „epokowa” koncepcja „Wielkiego Zielonego Muru”, jaki ma odgrodzić Sahel od Sahary – kilkunastokilometrowego pasa drzew, od Atlantyku aż po Ocean Indyjski (Morze Czerwone). Ile „przewalono” kasy, „wydębionej” z ONZ-u, od naiwnych większych sponsorów i milionów drobnych „wspieraczy”, to wiedzą pewnie tylko „macherzy” od tego biznesu. Skutki przedsięwzięcia oczywiście są całkowicie odmienne od głoszonych zamierzeń i – co gorsza – pojawiła się – jak królik z kapelusza – ta „pieprzona” cicha rewolucja, która bez żadnych pieniędzy (przy groszowych wsparciach tu i ówdzie) zapewniła sukces obiecywany przez tych macherów. Nie wiem jak wcześniej, ale ostatnio macherzy zaczęli „podpinać się” pod trn faktyczny sukces, próbując go zdyskontować dla swoich korzyści.
    (http://gabriel-maciejewski.szkolanawigatorow.pl/o-wychowawczej-roli-mediow#313041)

  2. Jacek pisze:

    O przesuwaniu się strefy sawanny na północ czytałem już kilka lat temu. Niestety autor (najwyraźniej nieuświadomiony ideologicznie) twierdził, że to efekt większej ilości opadów na Sahelu – spowodowanej ociepleniem klimatu.

    A tu nie na temat, ale może Gospodarz będzie uprzejmy się wypowiedzieć, skoro blog traktuje o elektromobilności (którą jacyś dobrodzieje ludzkości chcą nawet wprowadzić przymusowo):

    https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/polska/holandia-na-statku-fremantle-highway-pali-si%C4%99-nie-25-ale-prawie-500-trudnych-od-ugaszenia-samochod%C3%B3w-elektrycznych/ar-AA1etmbi?ocid=msedgntp&cvid=b95bd46c4bd0499b89373af9f12474ef&ei=24
    Podobnych zdarzeń było już więcej, tylko pojedynczych. W internetach można znaleźć bardzo widowiskowe filmiki. Parę miesięcy temu w Warszawie wybuchła bateria hulajnogi elektrycznej (w mieszkaniu) i skala zniszczeń była podobna jak przy wybuchu gazu.

  3. PawelW pisze:

    @Jacek
    Straty w kwesti „Fremantle Highway” będą pewnie porównywalne do tych z „Felicity Ace”, czyli jakoś z pół miliarda dolców. Kogoś to zaboli i być może zaczną transportować auta elektryczne w trochę inny sposób, niż spalinowe – t.j. z lepszą ochroną przeciwpożarową. W innym przypadku ubezpieczalnie przestaną chcieć ubezpieczać takie transporty.

    Auta to jeszcze pikuś, wyobraźmy sobie, że powstałaby taka spora bateria do zbierania nadwyżek prądu w sieci elektroenergetycznej… jak by coś takiego wybuchło?

    Wniosek z tego taki, że jeszcze musimy się wiele nauczyć na tej wyboistej drodze odchodzenia od paliw kopalnych.

  4. @PawelW
    Bateria sieciowa to nie problem. Może być gdziekolwiek, zapali się, to i się spali. Jak dookoła będzie tylko betonowy plac, to nic się nie stanie.
    Znacznie większy problem to nawet nie transport nowych samochodów. To się da z jednej strony ograniczyć, z drugiej regulacje dotyczące nowych to jakoś załatwią. Ale promy… Z samochodami i ciężarówkami w normalnym ruchu, różnym stanie zużycia, naładowania i stanu technicznego. To będzie problem.

  5. PawelW pisze:

    @RE
    No nie wiem, czy bateria sieciowa to nie jest problem. Nikt nie będzie przecież budował drogiej infrastruktury z klocków, które lubią wybuchać i się spalać. C’nie?
    Dziś transformatory wysokonapięciowe, też jak się spalą, to nikomu nic się zazwyczaj nie dzieje, ale są konsekwencje innej natury. Ale normalnie transformator popracuje ci i 40-60 lat.

    Natomiast promy, to tak, to będzie spory problem.

Dodaj komentarz

Follow rewolucja energetyczna on WordPress.com